Pasztet z perliczki

Zrobiłem kryzysowy pasztet. To znaczy wczoraj uznałem, że go zrobię z uwagi na fakt, że #zostanwdomu i mam masę roboty, no a w weekend wypadałoby mieć co zjeść. Wiadomo przecież, że do zjedzenia najlepszy jest pasztet, szczególnie wtedy kiedy dookoła taki pasztet.

Tak przy okazji, nie macie wrażenia, że bawią się aktualni nami ludzie, którzy udają, że potrafią cokolwiek zrobić? Mnie to strasznie irytuje, że aktualnie trwa festiwal nieudaczników, którzy w końcu zorientowali się, że naszą kasę można by wydawać na służbę zdrowia. Dla mnie to zresztą jest niesamowite, że ludzie dopiero teraz orientują się, że służba zdrowia jest tak niedofinansowana.

Matko, 2 lata każą Wam czekać na operację przepukliny, a Wy się dzisiaj dziwicie, że jak 1000 osób nagle zachoruje zakaźnie to się system zacznie chwiać? No tak, ale z przepukliną można żyć i przeżyć. Mało komfortowo, ale można. Więc tego nie zauważacie. Także to jest paradoks – dzisiaj udający, że „rządzą” zdają się na niedofinansowaną przez siebie służbę zdrowia, licząc że ludzie dadzą radę. No i moim zdaniem dadzą, znów jakimś wielkim poświęceniem wyjdziemy z tego, a ci co udają, że „rządzą” powiedzą, że to ich zasługa.

Pamiętajcie, to nie będzie ich zasługa. Dożyliśmy takich czasów, że praktycznie ci rządzący nie są nam do niczego potrzebni, poza sprawami czysto administracyjnymi. Nie jesteśmy (nie wiem teraz czy stety, czy nie) Japonią, Koreą, czy Chinami, żeby przydawali się na cokolwiek w czasie kryzysu. A wszystko leży w poziomie odpowiedzialności. W państwach autokratycznych rządzący zazwyczaj są zwolnieni z odpowiedzialności (o ile nie przegną, nie dotyczy Korei Północnej, tam regularnie przeginają, ale są bardzo bardzo autokratyczne). Z kolei w azjatyckich demokracjach poczucie odpowiedzialności jest tak duże, co wynika z mobilizacji społecznej, że planowanie efektów działań jest normą.

My jesteśmy rozlaźli i rozleniwieni i to wykorzystuje tak zwana władza. Zobaczcie, na szczęście pojawiają się już głosy w tej sprawie w naszym świecie, nie wiem czy nie za późno, efekty społeczne tego całego tzw. lock downu mogą być gorsze niż efekt samej epidemii. Jeśli gospodarka rozwali się w takim stopniu jak to jest przewidywane, to umrze znacznie więcej osób w związku z ubóstwem, upadkiem służby zdrowia (nie ma podatków, nie ma środków na inwestycje), niepokojami społecznymi. Co więcej wtedy ten wirus będzie mógł roznosić się jeszcze sprawniej. Władza robiąc lock down, nie planując na jak długo i z jakimi skutkami, przenosi odpowiedzialność na nas. Bo teraz jak komuś coś się stanie, to będzie wina „nieodpowiedzialnego Kowalskiego”, przecież miał siedzieć w domu, a nie narażać innych i siebie. Całkowicie ogranicza odpowiedzialność swoją. Dobrze się czujecie z tym, że ci którzy wydają kupę Waszej kasy i tak odpowiedzialność przenosi na Was? Ja się z tym czuję pisząc wprost i delikatnie, mało komfortowo.

A teraz porównajmy to z czasem wojny. Po co ludzie idą na wojnę (nikt pewnie tego nie lubi, nie lubił i nie chciałby, żeby się powtórzyło)? Wojna wydaje się bez sensowna, ale ludzie na te wojny chodzą. Walczą i giną. W imię czego? Odpowiedzcie sobie na to pytanie i zastanówcie, czy nie powinniśmy trochę jednak potraktować tej sytuacji jak wojny. Do wojny dobrze być przygotowanym. Ochronić starców i dzieci, a ci którzy mogą niech walczą, w imię przetrwania. Tylko zobaczcie państwa są przygotowane do prowadzenia wojen, lepiej czy gorzej wiedzą jak to zrobić. Ludzie dojrzali idą walczyć, a kobiety, dzieci i starcy siedzą w domach. Natomiast nie potrafią wprowadzić takich warunków w czasie kiedy nie ma wojny. Dlaczego? Czemu dzisiaj, żeby uratować to co dzisiaj mamy, nie możemy ochronić osób z grup ryzyka, izolować chorych, a reszta nie może walczyć, żeby świat nam się nie rozpadł? Dlaczego takiej odpowiedzialności, ci co udają, że nami „rządzą” nie są w stanie ponieść? Tylko dlatego, że nikt nie ogłosił wojny?

Bardzo boję się o moich bliskich, bardzo boję się, że za miesiąc, dwa nie będzie mieli my wszyscy do czego wracać. Boję się, że wtedy się dopiero przekonamy, że #zostanwdomu to nie był najlepszy pomysł. Bo dzisiaj tak naprawdę nikt nie zostaje w domu (kto z Was nie był w sklepie w ostatnim tygodniu?). Zdecydowanie wolałbym, żeby w domu zostały osoby starsze, chore i żeby państwo im zorganizowało sprawne i sterylne dostarczanie zakupów, tak żeby ich chronić.

Ale gdzieś mam jednak nadzieję, że się ockniemy i zaczniemy działać, a nie zalewać internety bezkarnym potokiem bezmyślnych myśli na temat koronawirusa. Bo z tego co widzę to „najlepiej” nam wychodzi w czasie home office. Mam też nadzieję, choć ta niestety jest mniejsza, że po tej całej koronaakcji przebudzimy się i zaczniemy podejmować racjonalne decyzje odnośnie tego, kto i na co wydaje nasze pieniądze.

Tymczasem po całym tym pasztecie, zapraszam do czegoś przepysznego, na czas kryzysu i jakże innego. Pasztetu z perliczki (prawie tak deluxe jak ten z kaczki). Polecam.

PS

Latałem wczoraj trochę i postapokaliptyczna Warszawa wygląda tak 🙂

A tutaj coś ku pokrzepieniu 🙂

 

Metryczka:

Czas przygotowania: z gotowaniem to z 3 godziny jak nic (kupa roboty w #zostanwdomu)

Czas pieczenia: 55 minut

Temperatura pieczenia: 180 stopni Celsjusza (góra-dół)

Dla ilu osób: 4 standardowe małe foremki (te z folii aluminiowej)

Ile ma kalorii: tyle, że #zostanwdomu

Składniki na pasztet z perliczki:

  • 1 perliczka (taka 1,2 kg mniej więcej)
  • 0,45 kg wątróbki drobiowej
  • 1 udo z kaczki
  • 12 sporych pieczarek
  • garstka suszonych grzybów (u mnie podgrzybki i prawdziwki)
  • solidna porcja włoszczyzny (u mnie: 1 cebula, 4 spore marchewki, 1 duża pietruszka korzeń i niewielki pęczek zielonej pietruszki, kawałek selera, spory kawałek pora)
  • 4 jaja kurze
  • 1 kromka chleba żytniego
  • 1 kromka chleba żytnio-pszennego (takiego prawdziwego, u mnie to niezastąpiony Lubaszka „Urodzinowy”)
  • pół bułki pszennej (u mnie połowa „rzymianki”)
  • oliwa do smażenia
  • kilka plasterków pancetty (a co!)
  • sól
  • czarny świeżo mielony pieprz 
  • majeranek suszony
  • kilkanaście ziarenek czerwonego pieprzu
  • bułka tarta
  • trochę masła (do wysmarowania foremek)

Przepis na cudowny, przepyszny, ekskluzywny i w ogóle pasztet z perliczki:

Trzeba zabrać się za robotę, bo tej trochę przy tym pasztecie (jak i każdym jest). Zacząłem od umycia mięsa i wątróbki. Po czym „rozebrałem” perliczkę (czyli oddzieliłem od korpusu nogi, piersi, skrzydła). Mięsa przełożyłem do dużego gara, zalałem wodą i zacząłem gotować. Wątróbkę przyprawiłem solą i czarnym pieprzem i usmażyłem na patelni (po około 15 minutach smażenia dodałem pokrojone pieczarki i odsączone suszone grzyby). Mniej więcej wszystko smażyłem na średnim „ogniu” około 30 minut (co jakiś czas oczywiście mieszając).

Obrałem też warzywa i umyłem i po mniej więcej 20 minutach gotowania się perliczki i kaczki (wcześniej odszumowałem wodę z gotującego się drobiu), dodałem warzywa do gara (czyli cebulę, marchewki, pietruszkę, por i seler). Wszystko gotowało się w sumie mniej więcej 2 – może nawet 2,5 godziny. Zrobił się bardzo tłusty rosół. Co jakiś czas odszumowywałem (czyli usuwałem z góry wytrącające się białko).

Po tym czasie wyciągnąłem z rosołu mięso i przełożyłem do miski do ostygnięcia. Do wywaru wrzuciłem z kolei pieczywo i pół bułki. Kiedy mięso przestygło, obrałem ja z kości (zostawiając w misce wszystko poza kośćmi, czyli skórki też, nie wyrzucajcie ich). Do miski dodałem usmażoną wcześniej wątróbkę z grzybami.

Przygotowałem maszynkę do mielenia mięsa z sitkiem z najmniejszymi oczkami i zmieliłem mięso, wątróbkę i grzyby. Najlepsze w tym pasztecie jest to, że wystarczy to zrobić tylko raz (nie trzeba mielić kilka razy). Następnie do miski przerzuciłem  wszystkie warzywa z wywaru i pieczywo już ładnie namoknięte. W misce też jest trochę wywaru, tak ma być, nie odsączajcie warzyw, ten tłusty wywar jest ważny dla jakości upieczonego już pasztetu. Warzywa i pieczywo (właśnie co podkreślę dość „mokre”) też przepuściłem przez maszynkę do mielenia.

Powstałą masę dokładnie wymieszałem i przyprawiłem – pieprzem, solą i majerankiem. Spróbowałem czy jest odpowiednio słona i aromatyczna i dodałem 4 jajka. Jeszcze raz wymieszałem – bardzo dokładnie (przy tym się człowik trochę narobi). Przygotowaną masą zalałem foremki (które wcześniej wysmarowałem masłem i obsypałem tartą bułką). Na górę położyłem w artystycznym ładzie plastry pancetta i posypałem suszonym majerankiem. Wstawiłem do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza i piekłem 55 minut. Po tym czasie wyjąłem z piekarnika i ostudziłem.

Pasztet jest najlepszy po nocy spędzonej w piekarniku. Wtedy jest gotowy – ja podaje z chrzanem (to oczywiste), ale też z musztardą z nalewką z porzeczki (pycha). Smacznego!

Zobacz podobne przepisy:

Komentarze

Fatal error: Uncaught Exception: 12: REST API is deprecated for versions v2.1 and higher (12) thrown in /wp-content/plugins/seo-facebook-comments/facebook/base_facebook.php on line 1273