Kurczak w czerwonym sosie curry z plackami naan

To pierwszy wpis po czterdziestce. Nie tylko mojej czterdziestce. Jak ten czas szybko leci, w sumie nawet nie zorientowałem się, że w tym roku z przepisami na Prymitywną Kuchnię było naprawdę leniwie. Być może z braku czasu, różnymi dziwnymi zajęciami, których się podejmuję czy podejmowałem, być może po prostu z lenistwa. Czyli tego co się robi kiedy się powinno, a kiedy bardzo się nie chce. Mnie zaczyna się momentami mniej chcieć niż chcieć bardziej i mimo tego, że zawsze chciało mi się bardzo, uważam to za efekt chyba właśnie już wieku. Ale sam nie wiem.

No więc tych czterdziestek było już więcej w tym roku i przyznam szczerze, że o ile swoją mieć najlepiej przygotowaną przez kogoś i jest to wielka radość, to równie ogromną jest stanie po drugiej stronie i móc zorganizować taką imprezę komuś, najlepiej bliskiemu. No i padło na Wielkiego Głoda 🙂 Jacek ma urodziny w sierpniu, więc niejako ten wpis jest tymże wydarzeniem inspirowany.

Ten cały kurczak curry, który jest poniżej, nawet nie pojawił się na tych urodzinach Jacka. Daję Wam ten przepis jakby przy okazji i dlatego, że go bardzo lubię, bardzo dawno miałem już go spisać, a jakoś mi się nie udało. Także podziękujcie Jackowi, że skończył już tę czterdziestkę, bo inaczej curry czekałoby jeszcze dłużej.

No ale o co chodziło z tymi Jacka urodzinami? W sumie to nie powiem, żeby to było jakoś niezwykle oryginalne, ponieważ sam Głód zaordynował, że może bym mu coś ugotował z okazji urodzin. Pomysł rozrósł się do, nazwijmy to menu degustacyjnego Prymitywnej Kuchni z okazji czterdziestych urodzin Jacka. Nazwa może nie do końca trafiona, ponieważ… porcje były raczej pod potrzeby szanownego Jubilata, a nie do końca degustacyjne, a że dań było 8, to na koniec imprezy wszyscy oglądaliśmy zbiorowo skecz Monty Pythona z wiadrem (kto nie kojarzy odsyłam do YouTube – lepiej zaglądać po jedzeniu, a może lepiej w dużym odstępie pomiędzy jedzeniami :).

Jedyne szczęście, że wiadro nie było potrzebne, ale do domów toczyliśmy się bardziej. No więc, żeby bardzo już nie przynudzać, napiszę tylko tyle (widząc, że forma pisarska mi padła z lekka w te wakacje i muszę to podgonić):

  1. bardzo ciężko być zawodowym kucharzem. Zacząłem o 13 i non stop gotowałem do 22. Znaczy od 13 do 18.30 przygotowywałem wszystko, a potem gotowałem na świeżo, przed samym wydaniem. Gdyby nie butla wina w czasie gotowania, chyba nie poszło by mi tak dobrze, jak się wydaje, że poszło.
  2. ciężko gotuje się w nie swojej kuchni, w której za sterami jest się po raz drugi w życiu, a po raz pierwszy przed największym kulinarnym wyzwaniem w swoim życiu. Po prostu trudno się odnaleźć i ciężko odnaleźć wszystko co u siebie się ma pod ręką. Tak po prostu jest.
  3. jak prosicie kogoś o zrobienie zakupów i piszecie, że potrzebujecie np. ziemniaków – piszcie jakiej wielkości 🙂 ja na to co poniżej zobaczycie potrzebowałem dużych ziemniaków, a Eliza Jacka zakupiła takie mniej więcej 1,5 centymetrowe. Także planowanie zakupów – musi być bardzo precyzyjne.

No, ale się udało i powstało coś takiego:

Ten kieliszek na górze, to na czterdziestkę co jasne chyba 🙂 Zresztą lista trunków też była jakoś tam zaplanowana. Wódka do tatara i wina różnokolorowe do reszty. A kto nie widzi to menu składało się prawie wyłącznie z tego co już na Prymitywnej możecie znaleźć: tatar z polędwicy z anchois, pulpety z dorsza proszę bardzo, zupa krem z czosnku (tutaj wyjątkowo z dodatkiem śmietany z oliwą truflową i zgniecionymi prażynkami), kaczka w sosie z cytrusów z gnocchi i słodką marchewką, moje ulubione risotto z borowików (chyba poza Jubilatem, wszyscy smakowali), no i Pavlova (klasyka).

Jedyne danie, którego nie macie jeszcze w przepisach na Prymitywnej to „Wspomnienie włoskich wakacji” (ale obiecuję, poprawię się i będę pisał częściej, zresztą muszę zaraz dodać jak zrobić placki naan, które są niezbędne do poniższego przepisu na kurczaka z czerwonym curry). To dość ciekawe, ponieważ miał to być w sumie żart, który nie do końca wyszedł. Więc mam nadzieję, że jak tutaj to opiszę, to ci co tam byli zreflektują się i napiszą chociaż do mnie „hahaha”.

Owe wspomnienie włoskich wakacji to pizza rzymska (na grubszym cieście z formy) z wcześniej spreparowaną botwinką, buraczkami i szpinakiem i pieczoną z mozarellą oraz gorgonzolą na cieście z sosem z pomidorów i dodatkiem rodzynek sułtańskich. Ten „deser” powstał z kilku powodów. Po pierwsze Jubilat Jacek wrócił właśnie z włoskich wakacji, w czasie których pizzę można było piec za szybą pozostawionego na słońcu samochodu (ponad 52 stopnie na termometrze). Ponadto Jubilat Jacek bardzo lubi jeść przecież jest Wielkim Głodem, no i też pizzę. Do tego menu miało być degustacyjne, więc na koniec wiecie jak to jest – słaba impreza, mało żarcia, to na koniec jak wjeżdża pizza, to wszyscy są szczęśliwi bo można podjeść. A tu nie. Przeceniłem możliwości konsumpcyjne gości i ta pizza nikogo nie przekonała, nikt nie chciał jej jeść nie dlatego, że była zła. Była świetna (sam to piszę, a wiecie, że raczej jestem skromny :). Tylko wszyscy mieli już dość tych degustacyjnych porcji.

No i powód tej pizzy był jeszcze jeden. Siedząc jakiś wieczór u rodziców i pisząc coś na komputerze wrzuciłem na telewizorze jakąś stację o jedzeniu. Jakiś chyba Food Network, być może jest coś takiego. I tam był program, w którym trzej właściciele włoskich piekarni rywalizują o to, komu stacja wyremontuje lokal. Program ten prowadzi podobno najlepszy włoski pizzerman Gabriele Bonci, właściciel kultowego w Rzymie Pizzarium. OMG ten chłop jest dwa, jak nie trzy razy tak wielki jak ja 🙂 No i on pokazuje trochę inne niż klasyczne podejście do pizzy tym lokalnym piekarzom. No i szczerze zainspirował mnie do użycia takich a nie innych składników. Wyszło fajnie, dlatego kiedyś postaram się ją Wam spisać. Prosta, a spora radość.

Także miało być krótko, wyszło jak zwykle. Niezwykłe doświadczenia takie gotowanie, takie na bieżąco jak w knajpie, bez odgrzewania, tylko z przygotowanych składników. Myślę, że to jeszcze powtórzę. Tylko być może poszukam jakiejś pomocy kuchennej na zmywak wcześniej 😉 No a dzisiaj polecam, oczywiście wszystko co z karty menu urodzinowego, ale też tego niezwykłego kurczaka curry. Nie trafił na stół w czasie imprezy, bo to jednak zupełnie inny smak i curry raczej jest dość ciężkie. Ale na pewno jest to też bardzo bardzo słuszne danie. Także do roboty, bo polecam 🙂

Buziaki dla wszystkich i trzymajcie kciuki, żebym więcej pisał (mam na pewno zaległości w sprawie mojego biznesu gastro, także na pewno z tym wrócę jeszcze we wrześniu). No i Jacku, jeszcze raz wszystkiego najlepszego.

Metryczka:

Czas przygotowania: 1 godzina i 30 minut (plus czas na zamarynowanie mięsa)

Dla ilu osób: tak dla spokojnie 4 – 5 osób

Ile ma kalorii: wiecie co to masala? to ma masale kalorii 😉

Składniki na przepysznego hinduskiego curry z kurczakiem:

  • 600 gram filetów z piersi kurczaka
  • 1 paczka przyprawy curry (takiej w proszku, zwykłej, nie żadnych past ani gotowych sosów)
  • 2 łyżeczki kuminu rzymskiego mielonego
  • 1 łyżka cukru
  • pół kostki masła (czyli 100 gram)
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
  • 2 cm kawałek imbiru świeżego
  • 1 łyżeczka pieprzu czarnego mielonego
  • 1 cebula czerwona
  • 1 cebula biała
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 łyżeczka gałki muszkatołowej mielonej
  • 1 duży jogurt typu greckiego
  • 1 łyżeczka czerwonej słodkiej papryki mielonej
  • 1/2 łyżeczki czerwonej papryki ostrej mielonej (jak nie lubisz na ostro to nie dodawaj)
  • 1 słoiczek koncentratu pomidorowego (taki standardowy chyba 200 gram)
  • 1 pęczek świeżej pietruszki
  • sól do smaku

Przepis na kurczaka curry (czerwone curry):

A więc przepis na to curry nie jest przesadnie skomplikowany, chociaż składników jest więcej niż zazwyczaj w Prymitywnej Kuchni. Ale zapewniam, że taki połączenie da smak naprawdę wyrazisty i wyjątkowo smaczny. Przepis wbrew pozorom nie wymaga wielkich umiejętności, tylko trochę czasu. Tak naprawdę najważniejszy jest czas przygotowania marynaty.

Zacząłem dzień wcześniej. Do dużej miski wrzuciłem umytego i osuszony filet z kurczaka pokrojony na 3 – 4 cm kawałki. Dodałem soli i pieprzu do smaku i wrzuciłem wszystkie pozostałe przyprawy (czyli kumin, gałkę muszkatołową, paprykę słodką i ostrą mieloną, a przede wszystkim całą paczkę przyprawy curry – w proporcjach podanych w składzie przepisu, ale oczywiście można też na oko, byle paczka przyprawy curry była cała :). Następnie drobno pokroiłem cebulę białą i czerwoną i dodałem do mięsa oraz pokrojony drobno świeży imbir oraz czosnek. Dodałem pół łyżki oliwy z oliwek oraz całą dużą paczkę jogurtu typu greckiego. Dodałem łyżeczkę cukru i bardzo dokładnie wymieszałem. Wszystko przykryłem folią aluminiową i wstawiłem na kilkanaście godzin do lodówki.

Następnego dnia na patelni rozgrzałem pół łyżki oliwy z oliwek i łyżkę masła i kiedy patelnia była ciepła wrzuciłem na nią całą zawartość miski z zamarynowanym mięsem. Dokładnie wszystko. I wymieszałem. Smażyłem na średnim ogniu około 10 – 20 minut i co kilka minut mieszając i dodałem słoiczek koncentratu pomidorowego oraz pół kostki masła. Dokładnie wymieszałem i smażyłem jeszcze około 20 – 30 minut, regularnie mieszając. Na koniec dodałem świeżą pietruszkę (dość drobno pokrojoną) i po jej wrzuceniu na patelnię smażyłem jeszcze około 5 – 10 minut. Generalnie trzeba próbować czy sos już jest ok, a mięso odpowiednio miękkie (chociaż z tym to akurat najmniejszy problem).

Tak przygotowane czerwone curry z kurczakiem podawałem z przepysznymi plackami naan, na które przepis niedługo znajdziecie na Prymitywnej Kuchni. No i oczywiście smacznego, to danie to naprawdę sztos 🙂

baner_eboka

Zobacz podobne przepisy:

Komentarze

Fatal error: Uncaught Exception: 12: REST API is deprecated for versions v2.1 and higher (12) thrown in /wp-content/plugins/seo-facebook-comments/facebook/base_facebook.php on line 1273