Nie będziemy tutaj się specjalnie długo zastanawiać czy ta wołowina jest, czy nie jest po chińsku. Tak jak niektórzy zastanawiają się dzisiaj czy wirus jest chiński, czy nie. Moim akurat skromnym zdaniem ten wirus to akurat jest już obywatelem świata pełną gębą i pokazał tylko, że świat aktualnie, jak bardzo byśmy ich chcieli, nie ma granic. No ale ta wołowina akurat jest po chińsku, bo zawsze ją robiąc przypominam sobie wszystkie te moje dni spędzone w Kitaju.
Jeśli mnie spytacie czemu amerykanie zastanawiają się czy wirusa można nazwać chińskim, czy po prostu koronawirusem, to opowiem Wam krótką historię, którą kiedyś juz tutaj chyba wspominałem. Otóż płynęliśmy z moimi kolegami w 1999 roku (czyli bardzo dawno temu, w ubiegłym już wieku) na statku (notabene do Wuhan) pełnym Chińczyków. Tak naprawdę poza nami na tym statku był tylko jeden turysta, jeden chiński turysta. Reszta z mniej więcej 600 pasażerów traktowała ten rejs po rzece Jangcy jako transport z punktu A do punktu B. To były takie czasy, że Chińczycy niespecjalnie mogli podróżować, niespecjalnie mieli za co podróżować i niespecjalnie im to było w głowach. Także dla nas to był rejs, żeby w ostatnim momencie przed zalaniem zobaczyć chińskie Trzy Przełomy Rzeki Jangcy, a dla nich, poza tym jednym, to mogła być zwykła droga do pracy (która trwała 3 dni).
Ale nie o tym miało być. W każdym razie na tym statku był mały lokalik, w którym stało urządzenie udające klimatyzator. A w Chinach w połowie wakacji, szczególnie w okolicach rzeki Jangcy bywa potwornie ciepło i duszno.Więc korzystaliśmy z tego lokalu myśląc, że jako pasażerowie statku możemy w nim siedzieć za darmo. No i okazało się, że byliśmy w błędzie, ponieważ pod koniec dnia głównie gestykulując obsługa lokalu przekazała nam, że trzeba za tą przyjemność zapłacić. Postanowiliśmy się postawić i nie płacić, sugerując (dzięki pomocy jednego chińskie turysty, który znał jakkolwiek język angielski), że nie zostaliśmy poinformowani, że za siedzenie (brak konsumpcji) trzeba płacić. Zrobiła się z tego spora awantura, obudzona była z tej okazji cała obsługa statku, włącznie z policjantem i kapitanem. Płynąc jednak do brzegu, bo sytuacja trwała mniej prawie godzinę, na koniec kapitan statku przekazał nam, że płacić trzeba i nas nie wypuszczą jeśli tego nie zrobimy.
W tym momencie należy dodać, że był to czas, w którym Chińczycy wiedzieli już, że została im przyznana organizacja Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku i cały kraj żył tym szczęściem. Byli z tego niezwykle dumni. Postanowiliśmy wykorzystać tę oręż i w odpowiedzi na swoje słowa, kapitan statku dowiedział się, że oczywiście opłacimy nasze posiedzenie w budce z niby klimatyzatorem, ale o tym jak traktuje się obcokrajowców w Chinach powiadomimy Komitet Olimpijski w Genewie przekazując mu numer statku i nazwiska całej obsługi. Ot taki niewinny żarcik wtedy nas 20 latków. Ale zadziałał. Zostaliśmy przeproszeni, nie musieliśmy płacić i byliśmy najważniejszymi gośćmi na tej łajbie przez kolejne dwa dni, w zamian tylko za to, że nikomu nigdy nie powiemy, że na tym właśnie chińskim statku miała miejsca taka sytuacja. Chińczycy bardzo nie lubią jak się na nich donosi i bardzo się tego boją. Jak myślicie czemu?
No więc w Ameryce niektórzy chcą donieść, że to wirus chiński, a część nie. Domyślacie się którzy chcą, a którzy nie? U nas z kolei nie mogę wyjść z podziwy jak to nasze państwo pomogło wczoraj naszym ukochanym (albo „ich ukochanym”, bo to w sumie oni mówią) seniorom. Otóż zostały wprowadzone godziny dla seniorów w sklepach. Zobaczcie państwo głosem tych, którzy udają że nami rządzą, w okresie epidemii wydaliło z siebie komunikat dla osób powyżej 65 roku życia, że chodzenie do sklepu JEST BEZPIECZNE! To ja czekam na godziny dla seniorów w WINDACH 🙂
Pośmialiśmy się, to teraz chciałbym, żeby przez chwilę było na poważnie. Wydaje mi się, że Europa w ostatnich kilkudziesięciu latach (co u nas zaczęło się realizować po roku ’89) dążyła do modelu, czy paradygmatu, w którym to państwo pełni rolę pomocniczą dla obywatela. Wszystkie działania, jakby nawet nie zbiurokratyzowanej Unii Europejskiej to właśnie dążenie do stanu, w którym to państwo pomaga i pełni funkcję wspierającą dla obywateli, dla mieszkańców. Oczywiście można się spierać o realizację tej idei, ale taka ona była, chyba nawet jest. Co ważne, piszę tutaj obywateli, ponieważ dotyczy ona tych wszystkich, którzy mieszkają, pracują w danym kraju, a nie osób, które w danym kraju mają korzenie. Dlatego np. Polak może pojechać np. do takiej Portugalii, żeby nie pisać do Niemiec, i sobie tam kupić mieszkanie, pracować, wyprowadzać psa, i takie tam… życiowe sprawy robić 🙂
Ta idea jest mi bardzo bliska i tak jak wirus pokazał, że jest obywatelem świata, marzy mi się model, w którym każdy człowiek jest takim obywatelem, a państwo dba o to, żeby był spokój, porządek i pomaga wtedy kiedy człowiek tego potrzebuje lub nawet w określonych sytuacja wymaga. Niestety to co ostatnio obserwuje to odwrót w kierunku odwrotnym. Modelu, w którym to naród (nie obywatel) pełni rolę pomocniczą dla państwa. To my mamy brać odpowiedzialność za państwo, za innych rodaków i wspierać jego istnienie, bo w ramach tej doktryny to państwo jest tworem nadrzędnym. Fajnie, prawda. Model super, jak nie wybitnie wygodny dla państwa (czytaj ówczesnych właścicieli państwa) w Średniowieczu. Ale czy teraz?
No więc teraz będzie grubo, trzymajcie się. Miałem sen.
Tak, miałem sen. Śniło mi się, że żyje w państwie, które dba o swoich obywateli. W państwie, które nie mówi moim rodzicom, że wyjście do sklepu w godzinach 10 – 12 jest całkowicie bezpieczne (a w ogóle, to jak chcą to też mogą chodzić w innych godzinach), tylko w państwie w którym jest aplikacja bliźniacza do uber eats, dzięki której mogę zamówić moim rodzicom (ba mogą zrobić to sobie sami, tata to nawet z telefonu umie zrzucić film na ekran telewizora z YouTube, taki kozak) w rozsądnej cenie jedzenie, które w bezpieczny sposób dostarczy członek Wojsk Obrony Terytorialnej. Gdzie to same wojsko dostarczy podstawowy pakiet żywnościowo-higieniczny dla każdego seniora i osoby chorej (za jakiś ułamek ich renty / emerytury, który i tak na jedzenie wydają). Dzięki czemu część knajp będzie miała podstawowe finansowanie na ten trudny czas. W państwie, gdzie rodziny młodych chodzących do pracy osób, a mieszkających ze swoimi rodzicami, dziadkami (generalnie seniorami), mogą przeprowadzić się do pustych obecnie hoteli, tak żeby państwo w ten sposób wsparło przemysł hotelarski, oczywiście na warunkach, które tylko pozwolą przetrwać tymże (a nie zarabiać jak w czasie koniunktury). W państwie gdzie nie robi się codziennie konferencji prasowej i porównuje nas do innych krajów, mówiąc jak to u nas jest lepiej i budując kolejne mury.
Otóż miałem sen. Ten sen był znacznie dłuższy, ale potwornie mnie zmęczył. Wiecie dlaczego?
…
No właśnie. Trzeba coś zjeść. Polecam, tym razem bardzo bezpiecznego Chińczyka.
Metryczka:
Czas przygotowania: 20 minut
Dla ilu osób: może dla 2, a może dla 3
Ile ma kalorii: 你在這裡不問我,開車更好
Składniki na wołowinę po chińsku, a może też po tajsku, w każdym razie po azjatycku:
- 300 gram wołowiny (u mnie to była ligawa)
- świeże warzywa (nie muszą być wszystkie, generalnie mogą być według uznania ale co najmniej z tego zestawu muszą być z 4 – 5 i część musi być twarda, a część miękka: marchewka, cebula, szalotka, papryka ostra i słodka, ogórek surowy, cukinia, świeża papryczka chili, rzodkiewka, szczypiorek)
- pieczarki (nie są wymagane, też można ich użyć lub nie)
- czosnek
- ryż jaśminowy
- sos sojowy ciemny
- zioła tajskie (imbir, kolendra, kumin rzymski, chili, trawa cytrynowa, kurkuma, kozieradka) – ja używam takiej mieszanki firmy (to nie reklama) firy Kotanyi. Jest ok, polecam.
- olej roślinny
- czarny świeżo mielony pieprz
- cukier
- sól
Przepis na wołowiną z chińczyka na szybko w domu:
Ten przepis jest szybki i bardzo prosty. Trzeba tylko umyć i obrać składniki (jak warzywa, czy pieczarki) i postać trochę przy patelni czy woku i mieszać. Najważniejsze, żeby przygotować sobie wszystkie składniki wcześniej. Więc jak już wybierzecie z listy warzyw te, które Wam pasują, czyli np.: marchewkę, szalotkę, paprykę słodką, szczypior, ogórek, to myjecie je i kroicie:
- miękkie, jak paprykę czy ogórka grubo
- a twarde jak marchewkę cienko 🙂
Nie napisałem ile ma być każdego ze składników, bo tutaj oczywiście możecie to sobie dobierać jak chcecie, czy lubicie. Natomiast ważne jest, żeby nie przygotowywać zbyt dużej porcji, ponieważ w tym smażeniu stir fry nie może być zbyt wiele składników na raz, ponieważ one obniżają temperaturę smażenia i danie może nie wyjść takie esencjonalne.
Zaczynamy jeszcze przed smażeniem i przygotowaniem warzyw od pokrojenia naszej wołowiny. Żeby to zrobić dobrze, trzeba mieć albo laser (macie?), ale wcześniej zamrozić kawałek umytej już wołowiny i na 10 – 20 minut przed smażeniem wyciągnąć ją z zamrażalki. Kiedy zacznie się rozmrażać, bardzo ostrym nożem możemy pociąć ją z chirurgiczną precyzją na bardzo cienkie, potrzebne w tym daniu plasterki.
Więc mając przygotowane wszystkie składniki zaczynamy. Rozgrzewamy olej na patelni lub w woku i rozgrzewamy na dużym „ogniu” (u mnie 7 – 8 w skali do 9 na mojej indukcji). Wrzucamy kawałki mięsa i mieszamy dodając jednocześnie przyprawy: sól, pieprz i pierwsza porcję ziół. Kiedy mięso straci swój żywy kolor możemy zacząć dodawać warzywa. Zaczynamy od tych najtwardszych – marchewka i cebula lub szalotka. Dodaję trochę cukru (pół łyżeczki) i mieszam. Wlewamy trochę sosu sojowego i mieszamy i tak mniej więcej co minutę, dwie dokładamy kolejną porcję warzyw (nie za dużo, żeby nie stracić temperatury w woku) i mieszamy, dodajemy zioła i trochę sosu sojowego i mieszamy… Na koniec te warzywa miękkie, jeśli chcecie dodać pieczarek, to te dodajemy zaraz po marchewce czy cebuli. Po mniej więcej 7 – 10 minutach, danie powinno być gotowe.
Ja podaje z ryżem jaśminowym. Voila. Smacznego!
Zobacz podobne przepisy:
- Bitki wołowe w sosie własnym
- Hamburger wołowy ostro słodki
- Najprostszy gulasz wołowy
- Stek wołowy
- Rosół
- Megaburger trochę inny
- Bitki wołowe w sosie z zielonego pieprzu
- Pulpety wołowe w pomidorach Gordona Ramsaya