Spaghetti z zielonym pietruszkowym pesto z krewetkami

W kwietniu zaraz po świętach Wielkanocnych przypadł mi w udziale niezwykły zaszczyt. Zostałem zaproszony na organizowaną przez Think Tank sesję wyjazdową na temat przyszłości świata. Mieliśmy zastanawiać się o tym jak świat będzie wyglądał za 100 lat. Po wakacjach będziecie mogli nawet kupić z tej okazji książkę. Hm, której rzekomo będę współautorem. Ja początkowo zastanawiałem się, skąd zaproszenie dla mnie, ale w sumie „who cares”. Pojechałem i naprawdę wśród wielu znakomitych gości, spędziłem fantastyczne 3 dni w Bukowinie. Więc nie dość, że wyjątkowo ambitnie, to jeszcze w wyjątkowym klimacie.

BTW nigdy wcześniej nie byłem w Białce. W Zakopanem wieki temu. Jakoś się odzwyczaiłem od polskich gór i musze przyznać, że w kwietniu, kiedy nie było tłumów (które zawsze pamiętałem z tamtych okolic), robią wrażenie. Polecam miejsce odwiedzenia.

Nie chce Was tutaj na Prymitywnej zanudzać jak będzie wyglądał świat za 100 lat, bo co Was to przecież może obchodzić. Szczególnie, że żadnego z nas tutaj wtedy nie będzie. Chociaż może właśnie dlatego powinno obchodzić. No ale jeśli nawet, to odsyłam do strony Think Tanka (link tam był na górze) i poszukajcie kiedy wyjdzie książka, to będziecie mogli przeczytać.

Tutaj chciałem napisać jak to człowiek może się sam wkopać. Czytaj zakopać lub spalić 😉 Wyobraźcie sobie, że jechałem na to spotkanie po raz pierwszy. Uczestników było mniej więcej 60 osób. Każdy dostał biogramy pozostałych uczestników kilka dni przed sesją, no i okazało się, że są to postaci nietuzinkowe, część osób znana publicznie, intelektualiści. Wśród nich dziennikarze (ale tacy prawdziwi dziennikarze), wykładowcy akademiccy (tutaj pozdrawiam silną ekipę z UW i kolegę z Instytutu Jagiellońskiego ;), ludzie ze świata biznesu oraz ze świata Kultury, pisarze. Skład taki, że… okazało się, że na te 60 osób osobiście znam trzy (słownie: trzy, tak trzy). Z jednej strony dobrze, bo dzięki temu będę miał okazję poznać, ale z drugiej przed zintegrowaniem mogło być ciężko dotrzymać kroku (te biogramy serio były tęgie), bo to było 60 nietuzinkowych osób i ja. Nieważne. Nie mnie oceniać jak poszło, miało być o wkopaniu czy chcecie o tym czytać, czy nie.

Zatem jak na większości tego typu spotkań zaczęło się od przedstawienia. Siedzieliśmy w ogromnej sali i każdy mówił kim jest albo czy jeździ na Harleyu. W takim momencie nie ma chyba człowieka jak by nie był pewny siebie, który nie zastanawia się jak przedstawić siebie, szczególnie w kontekście wcześniejszych… czterdziestu kilku przedstawień. Który by nie modyfikował w swojej głowie tej prezentacji, z jednej strony myśląc o lakoniczności wypowiedzi, ale też wyciśnięciu jak najwięcej z tej esencji. Szczególnie, kiedy nadal nie jest się pewny, dlaczego zostało się zaproszonym. No więc było o genach (uzasadnienie mej masy – geny mam tak dobre, że rzuciłem fajki, a wiadomo, jak się rzuca fajki, to się tyje, wot zależność), socjologii, Mongolii, Jobsquare (które było najważniejsze, choć pewnie tak nie zabrzmiało) no i Prymitywnej Kuchni.

Tak, powiedziałem publicznie, że byłem kiedyś blogerem kulinarnym (w czasie przeszłym, ponieważ od dawna nie było nowego wpisu). Ale blogerem, którego regularnie czyta kilkadziesiąt tysięcy osób. Nie, że jakimś bardzo popularnym, ale jednak ktoś mnie czyta. Magia SEO. Jak to w takich sytuacjach bywa, jak ktoś pamiętał moją prezentację, to pamiętał właśnie to. Jak nazywa się Twój blog pytali? No i trzeba było wyjaśniać skąd Grochola czy inny Coelho czerpią wenę i dlaczego zdjęcia tak niepiękne. Jednak to nic. Coś stało się następnego dnia.

Otóż przy śniadaniu dosiadł się do mnie jeden z uczestników, z którego prezentacji nie wyłapałem dzień wcześniej kim jest. No i pyta o bloga, ja opowiadam, tłumaczę, staram się wyjaśnić nawyki Was Polaków i dlaczego w ogóle na takiego brzydkiego blogasa wchodzicie. Mimo tych zdjęć komórką bez stylizacji. Mimo durnych wstępniaków innych niż u pań od ciastek, czy innych jadłonomii. Naprodukowałem się, starając sprawiać wrażenie, że choć trochę znam się na kuchni. No bo jak już powiedziałem o tym, że mam bloga kulinarnego, to należało się ciągnąć i b i c i d nawet. Mój rozmówca tylko słuchał i przytakiwał. Zresztą to było niezwykle miłe, dziękuje Łukasz.

I wiecie co. Okazało się, że po tym śniadaniu ktoś później zapytał mojego rozmówcę o najlepsze knajpy w mieście Warszawa. Takie z naprawdę dobrym jedzeniem, a Łukasz okazał się Modelski. No więc to są takie chwile, kiedy człowieka na chwilę zatyka i pozostaje już wtedy tylko samemu przytakiwać.

Niemniej jednak, po tej przydługiej (mało śmiesznej, jak to mówi Łazuka u Wojewódzkiego) anegdocie, mimo wszystko polecam moją polską, prymitywną wariację na temat zielonego pesto z pietruszki z krewetkami. W sumie też ciekawe jak zostałaby oceniona przez prawdziwego fachowca. To napisałem i poleciłem ja, amator prymitywnej kuchni pe el.

Metryczka:

Czas przygotowania: około 25 minut

Dla ilu osób: 2 porcje

Ile ma kalorii: powiedźcie, a ja przytaknę 😉

Składniki na makaron z krewetkami w zielonym delikatnym pesto:

  • garść dla dwóch osób makaronu spaghetti
  • 16 krewetek tygrysich (ja miałem mrożone tygrysie w skorupach z odnóżami, więc napiszę jak te przygotować, w sumie surowe można tak samo 🙂
  • zielone pesto z pietruszki (wystarczy kliknąć, żeby zobaczyć przepis jak je zrobić w 5 minut)
  • pół czerwonej świeżej papryczki chili
  • 2 ząbki czosnku (najlepiej młodego polskiego)
  • pół szklanki białego wytrawnego wina
  • kawałek parmezanu (około 3 dkg)
  • kilka listków świeżej zielonej pietruszki
  • szczypta czarnego pieprzu (świeżo mielonego)
  • szczypta soli
  • oliwa z oliwek (do smażenia)

Przepis na spaghetti z zielonym pesto z pietruszki i krewetkami:

Krewetki zamrożone przełożyłem do miski i zalałem wrzątkiem. Po 2 – 3 minutach odcedziłem i powtórzyłem czynność. Czyli jeszcze raz zalałem wrzątkiem. Po dosłownie minucie odcedziłem i zalałem zimną wodą. Krewetki powinny zmienić kolor z takiego jaki miały (u mnie szarego 🙂 na łososiowy (magia kolorów). Obrałem je z pancerzyków (mam na to metodę – zaczynam od ogonka, następnie obrywam nóżki, a reszta pancerzyka pięknie odchodzi) i osuszyłem na ręczniku papierowym.

Ugotowałem makaron spaghetti (znaczy gotuje się jak ja przygotowuje krewetki i pesto).

Czosnek i papryczkę pokroiłem w drobne paski. W woku rozgrzałem oliwę i wrzuciłem czosnek oraz papryczki. Dosłownie chwilę smażyłem na wolnym „ogniu” co chwilę mieszając. Dorzuciłem krewetki, przyprawiłem solą i pieprzem (delikatnie) i chwilę podsmażyłem. Następnie dolałem wina, w którym dusiłem krewetki aż do odparowania wina. Dodałem pietruszkę i jeszcze dosłownie chwilę smażyłem. Krewetki powinny się elegancko zawinąć. Odstawiłem z „ognia” (daję w cudzysłowie, bo nie wiem czy pamiętacie, ale u mnie „ogień” to indukcja 🙂

Przygotowałem zielone pesto z pietruszki.

Kiedy miałem już gotowe wszystkie składniki, czyli makaron, pesto i krewetki, do garnka włożyłem odcedzone spaghetti i wymieszałem z pesto z zielonej pietruszki. Tak przygotowany makaron kładłem na talerze, tworząc gniazdko dla moich małych ptaszków, tfu… krewetek 🙂 Podawałem z wyłożonymi krewetami posypane świeżo startym parmezanem i świeżo mielonym czarnym pieprzem do smaku. Danie gotowe. Smacznego 🙂

.
baner_eboka

Zobacz podobne przepisy:

Komentarze

Fatal error: Uncaught Exception: 12: REST API is deprecated for versions v2.1 and higher (12) thrown in /wp-content/plugins/seo-facebook-comments/facebook/base_facebook.php on line 1273