W zeszłym roku zabrałem się za „urządzanie” mojego mikro ogródka. Poza próbą zreformowania mojego trawnika (kompletnie nieudaną, mam wrażenie, że po zebraniu całej warstwy trawy, wyniesieniu 20 worków starej trawy i ziemi z korzeniami, obecnie mam gorszą trawę niż wcześniej) i posadzeniu standardowych roślin: tui, lawendy, róż, czy jakiś choineczek, postanowiłem spróbować wykorzystać jego część efektywnie. Posadziłem piękne krzaki rozmarynu, tymianek, borówki i bazylie.
Do dziś w zasadzie przetrwał jedynie tymianek w stanie, który pozwala wykorzystywać go do przyrządzania, a w zasadzie przyprawiania potraw. Jednak to co przerosło moje oczekiwania (odpukać), to winogron, a w zasadzie fachowo to chyba winorośl.
Posadziłem mniej więcej na wiosnę 2013 r. cztery sztuki. Takie dwa mniej więcej półmetrowe badyle białe i dwa badyle ciemne. W sensie białe i ciemne owoce. Zaczęło to rosnąć niespodziewanie szybko, ale w tym roku to już praktycznie eksplodowały przyrostem. Nie dość, że zajęły całe ogrodzenie z każdej strony i zaczęły wbijać się do sąsiada, to ku mojemu największemu zdziwieniu, mniej więcej pod koniec kwietnia zobaczyłem, że owocują.
Niestety po jednym z krzaków każdego rodzaju. Do tego biały co prawda zaowocował, ale te owoce były w tym roku jakieś koślawe. Za to ciemny. Klasa. Zresztą zobaczcie:
[metaslider id=1938]
To zdjęcia z końca wakacji i już po zebraniu. Zbierałem bardzo późno, dopiero przedwczoraj.
Wrzesień i październik były (bo do wczoraj) tak piękne, że uznałem, że moje winogrona akurat dojdą do smaku zarezerwowanego dla wybitnych odmian dorastających na zboczach okolic Bordeaux. No i tak się stało. Po zerwaniu w smaku przypominały delikatne, długo leżakowane półsłodkie Porto.
Długo się zastanawiałem czy nic zrobić z nich wina, jednak jak poznałem proces jego wytwarzania, uznałem, że to jednak dla Prymitywnej Kuchni rocket science. Dlatego postawiłem na dżem z winogron. Chociaż w sumie równie dobrze można nazwać to marmoladą. Raczej niestandardową, ponieważ wzbogaconą o gorzką czekoladę, w smaku raczej ekstrawagancką, a nie powszechną.
Domyślam się, że takie połączenie może nie przypaść do gustu każdemu podniebieniu, chociaż dla mnie całkiem całkiem. Połączenie smaku ciemnych domowych winogron, z delikatnym aczkolwiek ostrym (i do tego dość mocnym) Porto zanurzone w wyjątkowej czekoladzie Toblerone, daje efekt. Polecam.
Metryczka:
Czas przygotowania: 2 dni (w sumie pewnie takiej własnej pracy to z 3 godziny)
Dla ilu osób: 3 słoiczki malutkie wychodzą (jak na zdjęciach)
Ile ma kalorii: hehehe, no ma, ale to zaledwie 3 słoiczki
Składniki na dżem z ciemnych winogron:
- około 1,5 kg ciemnych winogron (ja miałem jak wiecie z własnej upraw, nie wiem jaka to odmiana, ale nie bardzo ciemna, w smaku jak półsłodkie porto, zbierana dopiero w połowie października, więc bardzo dojrzałe owoce)
- 2/3 szklanki półsłodkiego Porto (taniocha za 24 PLN z fresh marketu, zwanego również żabką)
- 50 gram gorzkiej czekolady Toblerone
- pół szklanki cukru
- 2 łyżki soku z limonki
Przepis marmoladę, a może dżem z własnych ciemnych winogron:
Przepis jest banalnie prosty, jednak raczej z tych czasochłonnych. Nie dość, że gotuje się to (oczywiście z przerwą) dwa dni, to najgorsze jest przecedzanie owoców (żeby usunąć skóry i pestki). Ale od początku.
Obrałem winogrona z gałązek. Bardzo dokładnie umyłem. Wrzuciłem do dużego garnka i zalałem Porto. Gotowałem około 1,5 godziny. Wystudziłem i zabrałem się za usuwanie pestek i skórek. Jest to czynność zabierająca sporo czasu, jeśli nie chce się ponieść dużych strat w materiale. Mi zajęło to około 45 minut.
Wziąłem dwie miski i drobno sitko. Napełniałem sito ugotowanymi owocami z winem Porto i przeciskałem łyżką nad miseczką, tak żeby miąższ znalazł się w misce, a skóry i pestki zostały w sitku. Jak się domyślacie, początkowo jest to proste, tylko że miąższu nie ma za wiele. Więc trzeba to robić aż to co zostanie w sicie nie będzie prawie suche. Potrzebna siła, cierpliwość i czas. Ale warto. Ostateczny efekt jest raczej wart tego wysiłku. Całość macie udokumentowaną na fotkach poniżej.
Kiedy już udało mi się osiągnąć w miarę pożądany efekt (liczyłem, że jednak po przeciskaniu, do garnka wróci trochę więcej miąższu z winem – ma być raczej rzadki), do garnka z miąższem wsypałem pół szklanki cukru, wlałem 2 łyżki soku z limonki, dokładnie wymieszałem i zacząłem gotować na wolnym „ogniu” (bardzo wolnym, u mnie na indukcji to „2” w skali 1 – 10).
Po mniej więcej godzinie, dodałem pokrojoną w drobne kawałki gorzką czekoladę Toblerone. Dokładnie wymieszałem i gotowałem aż do całkowitego roztopienia czekolady i jeszcze 10 minut. Po tym czasie przykryłem pokrywką i odstawiłem na 10 godzin w chłodne miejsce.
Po 10 godzinach na bardzo małym ogniu gotowałem jeszcze około 1 godziny, do uzyskania dość gęstego dżemu. W takim stanie można przekładać do słoiczków i pasteryzować lub po prostu ostudzić i jeść (np. na naleśnikach, albo po prostu na kromce chleba posmarowanej masłem). Smacznego!